W dobie internetu, tanich lotów i coraz powszechniejszej eksploracji świata, wydawać by się mogło, że świat podróży stoi przed nami z otwartymi rękoma. Jednak są miejsca, gdzie nie mamy co liczyć nawet na przekroczenie przysłowiowego progu. Mowa o Sentinelu – niezwykłej, rajskiej wyspie, znajdującej się u wschodnich wybrzeży Indii w Zatoce Bengalskiej. Sentinelczycy – rdzenni mieszkańcy wyspy, słyną z agresywnych reakcji za każdym razem, gdy ktoś próbuje się do nich zbliżyć. Prób kontaktu było wiele, jednak poza barierą językową (mieszkańcy mówią w nieodkrytym języku), przeszkodą mogą być oszczepy, łuki i inne pierwotne narzędzia, którymi są witani kolejni śmiałkowie. Poza ekspedycjami naukowymi, kłusownikami czy ekipą National Geographic, swoich sił spróbował również pewien młody, amerykański misjonarz. W 2018 r. z zamiarem nawrócenia plemienia na chrześcijaństwo, ruszył na wyspę, pomimo zakazu żeglugi. Rybak, który pomógł dostać się na wyspę misjonarzowi, podpłynął ponownie do wyspy. Jego oczom ukazały się zwłoki młodego chłopaka ciągane po wyspie przez tubylców. Po tych wydarzeniach ludzie podzielili się na dwa obozy: jedni uważali tubylców za dzikusów i morderców, inni zauważali lekkomyślność czynów misjonarza. Miejsce to słusznie nazywa się „wehikułem czasu, który zabija by przetrwać”. Bakterie przenoszone przez „cywilizowanych” ludzi mogą być bowiem zabójcze dla Sentinelczyków. Wniosek z tego jest prosty – są miejsca w których czas się zatrzymał i nie powinno się próbować tego zmienić.